26.09
Relacja z festiwalu: Marta Ryczkowska
Trzeci dzień „Interkcji” ujawnił kolejne pola dialogu. Tym razem mocno wybrzmiała relacja pomiędzy dawnym a obecnym pokoleniem, wschodzącym a zachodzącym oraz biegunowo różne podejścia do kwestii czasu. Młoda generacja czuje zbliżający się kres i widmo nadchodzącej katastrofy zaś stara rości pretensje do nieśmiertelności. Liniowość i poczucie czasu okazuje się zaskakująco względne. Na tej fali uwidoczniła się także relacja mistrz-uczeń oraz szereg konwencji, które z niej wynikają: potrzeba uniezależnienia, obalania autorytetów i przy jednoczesnej potrzebie ich posiadania. Kolejne pole dialogu to wątek kobiecy, który jest w trakcie stawania się. Jest to kobiecość w procesie wychodzenia poza patriarchalne ramy, konstruowalna, niestabilna, szukająca swojego miejsca poza męskim idiomem.
Mariola Albinowska pracuje w przestrzeni publicznej w oparciu o relacje z ludźmi. Jej działanie podczas Interakcji było dedykowane miastu i jego mieszkańcom. Artystka wędrowała wybranym wcześniej szlakiem w kombinezonie ochronnym. Wyglądała jakby przemierzała świat po katastrofie ekologicznej. Żółte elementy stroju były elementem ostrzegawczym. W kwiaciarni kupiła kwiaty, które rozdawała spotkanym przypadkowo osobom. Budziła zainteresowanie pomieszane z lękiem, jakby wcielała się w postać z przyszłości, profetkę, która wie, jakie losy czekają Ziemię przy tak niefrasobliwym korzystaniu z jej zasobów. Podczas spaceru po mieście – który na czas działania zamienił się w specyficzną zonę – wydarzały się rzeczy dziwne i zaskakujące. Artystka wprowadziła dysonans, zachwiała strukturą, zawirusowała miejski ekosystem. Jej działanie, pozytywne i nastawione na kontakt, niosło w podtekście gorzką refleksję, że zagłada ekologiczna jest niedostrzegalna, dzieje się tu i teraz ale w codziennym życiu niewielkiego miasta problem globalnego ocieplenia i wymierających gatunków jest wciąż abstrakcyjny.
Przemysław Kwiek zorganizował specjalny komitet. Tworzyły go obłożone gazetami stoły, stojące za nimi tablice-kolaże, plansza informacyjna, książki i rozsypane wokół śmieci. Na planszy znajdowało się nazwisko twórcy, numery, słowa. Artysta zaprosił zaprzyjaźnionych kolegów artystów, o średniej wieku 70 plus i proklamował założenie Polskiej Akademii Sztuki Wysokiej. Wszystko odbywało się w podniosłym, patetycznym tonie. Członkowie nowo powołanej wszechnicy mieli nałożoną na usta siatkę, symbolizującą cenzurę. Miała ją także Lenka Klodova, artystka czeska, ale siedziała wśród publiczności. Ten rodzaj działania, zawiązywania kolektywu w obliczu politycznych i społecznych przemian nasuwał skojarzenia z innymi tego typu inicjatywami jak Stowarzyszenie Artystów Sztuk Innych. Kwiek wygłosił płomienną przemowę na temat potrzeby sformalizowania grupy w obliczu faszyzujących i totalizujących tendencji polskiego rządu. Sama sytuacja była mocno patetyczna – co jest odbiciem szerszej tendencji, polegającej na tym, że patos rodzi patos, zaś odpowiedzią na totalitaryzm jest inny rodzaj doświadczenia totalnego. Pojawiły się pytania z publiczności: „Dlaczego w tej Akademii nie ma kobiet?” Kwiek odpowiedział prowokacyjnie wskazując na kolegów: „Jak to nie ma? Każdy z nich ma żonę.” Głos z publiczności: „I dzięki tym kobietom możecie być artystami!” Działanie Kwieka wywołało lekką konsternację i dyskusję, która przeniosła się w kuluary. Sprowokowało kilka refleksji. Z jednej strony mamy do czynienia z pokoleniem artystów, których młodość przypadła na lata 70. i których rozwój nie mógł przebiegać płynnie ze względu na opresyjny system komunistyczny. Chłopcy PRL-owcy w Polsce po transformacji również pozostawali w niszy. Pałeczkę przejęło młodsze pokolenie. W obecnym momencie ich głos jest również blokowany przez władzę głoszącą jedynie słuszny światopogląd, a ten rodzaj opresyjnej ideologii jest im skądinąd dobrze znany. Młodość i starość rówieśników Kwieka przypadła zatem na czas reżimu. Trudno się dziwić, że wzrasta w nich potrzeba buntu i przypomnienia światu sztuki o swoim istnieniu. Druga strona tego działania jest jednak taka, iż przyjmowana przez nich perspektywa jest podobnie totalizująca jak system, przeciw któremu się opowiada. Zastanawiająca jest pozycja kobiet w męskim świecie sztuki, wciąż bardzo patriarchalnym – krzyk młodych performerek nie jest w stanie poruszyć tego monolitu. Czym jest sztuka wysoka, o której mówią? Jakie jest kryterium bycia członkiem Akademii? W działaniu komitetu wybrzmiewa frustracja i zmęczenie ciągłym udowadnianiem decydentom jakości tworzonej przez siebie sztuki ale również złość, desperacja i niebywała energia, która generuje się w momencie, gdy nie ma się już nic do stracenia. Kwiek mówi o roli starszyzny w każdym pokoleniu, mędrców klanu: „To jest moment na założenie Akademii Nieśmiertelności. Ale nie martw się. To potrwa ledwie kilka lat..”
Duet Nadia Markiewicz i Grzegorz Demczuk zarosili widzów na celebrację końca. Odbyła się ona przy dźwięku nagłówków z gazet, wieszczących koniec świata – słowo świat zostało z nich jednak wymazane. Widzowie otrzymali tuby z wystrzałowymi konfetti, dostali także instrukcję jak i kiedy należy ich użyć. Do końca pozostało 10 minut. Wszyscy podekscytowani czekali na koniec, ostatnie dziesięć sekund odliczali wspólnie. W finalnym momencie salę wypełniło wirujące konfetti. Srebrny pył opadł powoli na podłogę galerii, przy wtórze zachwytów i uśmiechów. Widzowie podrzucali srebrne drobiny, tańczyli wśród nich. Przypomina się Miłoszowska fraza „Innego końca świata nie będzie” a jednocześnie zastanawiające jest to, że młode pokolenie artystów żyje w cieniu końca, a starsze czując go już niemal namacalnie ma pretensje do nieśmiertelności. Uderzający jest paradoks pojmowania czasu dwóch generacji, które znajdują się na biegunowych etapach życia.
Lenka Klodova zrealizowała performance w oparciu o balans. Weszła na równoważnię objuczona bagażami – walizką, torbą i torebką, które ciężarem dorównywały jej wadze ciała. Przeszła wolno na drugą stronę drewnianej belki i umieściła na jej końcu wszystko, co miała w rękach. Wróciła na drugą stronę i zaczęła wolno, metodycznie zdejmować kolejne części swojej garderoby i rzucać je jedno po drugim na leżące na przeciwko bagaże. Stopniowo dociążała drugą stronę równoważni. Kiedy pozbyła się wszystkich ubrań, zaczęła subtelnie balansować. Poruszała się w finezyjny sposób, przypominające medytację lub ćwiczenia oddechowe. Rzeczy po drugiej stronie nadal leżały na swoim miejscu. W pewnym momencie przyspieszyła i zaczęły spadać. Ruch artystki stał się dynamiczny i dziki. Performance zakończył się, gdy wszystkie rzeczy znalazły się na posadzce. Było to klasyczne działanie z materią, wykorzystujące możliwości i siłę własnego ciała. W tym sensie artystka nawiązała do tradycji sztuki performance. Nagość uwidoczniła ciało w sposób afirmatywny. Artystka prowadzi od lat Festival of Naked Forms w Pradze, w którym nagie ciało artysty performance staje się punktem wyjścia do rozważań pozafizycznych. Tu ciało pojawiło się jako miejsce skupienia rozmaitych sił ciążenia. Klodova poruszyła w performance problem utrzymania równowagi – w życiu i w narzucanych rolach, zależności i oddzielania się od przedmiotów, umiejętności sterowania rzeczywistością zamiast poddawania się jej wpływom.
Anna Rutkowska oparła swoje działanie o metody pracy z ciałem i umysłem rodem z akademii oraz medycyny Wschodu, wykorzystując zarówno nowe media jak i prastare praktyki samoleczenia. Jej performance był miksem sesji coachingowej, wykładu prowadzonego przez uznanego profesora szacownej uczelni, terapii i seansu spirytystycznego. Artystka wypowiedziała się na temat wiedzy przekazywanej ex cathedra przez autorytety z różnych stron. Synonimem dystrybucji tej mądrości był palec wskazujący Tadeusza Kantora jako sposób na dyrygowanie światem (obecnie głównie studentami uczelni artystycznych) oraz utwór Łebe Bebe, odtwarzany w formie performatywnego wykładu. Druga część działania miała charakter hipnotyzującej sesji. Dotyczyła ona techniki uzdrawiania polegającej na opukiwaniu meridianów, ustalonych punktów w ciele. Artystka ostrzegła, że opukiwanie może mieć zarówno charakter terapeutyczny jak i traumatyzujący, po czym przystąpiła do tego działania patrząc się w oślepiający reflektor. Na przeciwległej ścianie prezentowała nagranie o przekontrastowanych kolorach, na którym robi to samo. Proste gesty oświetlone teatralnym światłem jawiły się jako przedziwne auto-egzorcyzmy. Artystka pokazała spektrum odziaływania na drugą osobę za pomocą mniej lub bardziej dosłownych technik wywierania wpływu – nie bez znaczenia jest fakt, iż jest ona studentką akademii Sztuki, zatem procesy nauczania są jej bliskie. Odnosi się do relacji mistrz-uczeń, która często jest polem nadużyć oraz do obszaru sztuki jako eksperymentu, który także stwarza pole niekontrolowanych psychicznych manipulacji (zwłaszcza w kontekście starszych profesorów i młodych adeptek sztuki).
Vala T. Foltyn zrealizowała niezwykłe misterium. Przeszła się pomiędzy widzami rozpylając kadzidło. W galerii unosił się duszny, kościelny zapach, któremu towarzyszyły kojące dźwięki znajomej muzyki. Mistrzyni ceremonii ubrana w futro i stylowe buty na obcasie stanęła tyłem do widowni. Na tle ściany prezentowany był czarno-biały film, dokumentacja z wydarzeń, zorganizowanych ku pamięci zmarłej w zeszłym roku przyjaciółki Wali, Anety Żukowskiej. Wala rozpoczęła swoją opowieść. Mówiła o starym krakowskim domu, który ma sto lat i jest przesycony wspomnieniami. Niedaleko mieszkał przyszły papież Karol Wojtyła, który udzielał się w teatrze alternatywnym. Zaglądała tu także Simona Kossak, zanim wyjechała żyć wśród zwierząt w Puszczy Białowieskiej. Po sąsiedzku mieszkał erudyta i intelektualista Wincenty Lutosławski, który podjął próbę opracowania polskiego narodowego systemu filozoficznego, łączącego platoński idealizm z mesjanizmem polskiego romantyzmu. Był także pionierem jogi w Polsce. Trudno się dziwić, że willa, która nasyciła się takimi energiami przez lata służyła Wali jako przestrzeń pracy twórczej, miejsce kreatywnej wymiany, warsztatów i koncertów, miejsce, w którym tętniło życie. Obecnie dom został kupiony przez dewelopera i stoi martwy. Performance Wali Fołtyn jest wyrazem tęsknoty oraz hołdem, który oddaje miejscu i ludziom. Jest rzeczniczką queerowania tradycji i afirmacji ciała, obie sfery postrzega jako ściśle połączone. Wyraża także bunt wobec faszyzujących tendencji, które regulują normy zachowań i obowiązującego bycia w świecie. Vala Dalajlama, sąsiadka Jana Pawła II szerzy filozofię miłości ale w jej głosie słychać także gorzką refleksję i rozczarowanie światem. Z tej przyczyny zwraca się do wewnątrz, szukając własnej drogi do świętości poza ustalonymi kanonami.